
Scenariusz regresu krajowej produkcji przestał być jedynie pesymistyczną prognozą, a stał się realnym wyzwaniem gospodarczym. Rosnące ceny energii dla przemysłu oraz rekordowe koszty emisji CO₂ coraz mocniej obciążają polskie huty i fabryki. Sytuacja jest tym trudniejsza, że, jak udowadnia Biznes Enter, konkurencja nie odbywa się na równych zasadach. Podczas gdy polski biznes walczy o rentowność, rywale zza Odry korzystają z odmiennego, znacznie bardziej protekcjonistycznego otoczenia regulacyjnego.
- Teza. Europejski model konkurencji ulega zniekształceniu. Przewagą rynkową przestaje być już efektywność operacyjna, a staje się skala dozwolonej pomocy publicznej (state aid). Ten trend stawia polski przemysł w gorszej pozycji od konkurencji z Zachodu i Wschodu.
- Dowód. Wdrożenie przez Berlin pakietu Strompreispaket zredukowało podatek od energii elektrycznej dla przemysłu do unijnego minimum (0,50 euro/MWh). Roczny budżet Niemiec do takich dopłat wynosi 12 mld euro. Pozwala to znacząco obniżyć OPEX niemieckich firm względem polskich konkurentów, którzy ponoszą wyższe koszty wynikające z cen energii.
- Efekt. W obliczu protekcjonizmu Berlina Polska musi prowadzić aktywniejszą politykę przemysłową. Bez wdrożenia mechanizmów wyrównujących szanse, takich jak kontrakty różnicowe czy systemowe ulgi dla sektorów energochłonnych, skazujemy rodzime fabryki na likwidację w starciu z dotowaną konkurencją z zagranicy.
Polski przemysł w opałach. Winne Zielony Ład i polityka niemiecka
Niemiecki rząd, bez względu na barwy polityczne, konsekwentnie roztacza parasol ochronny nad rodzimym przemysłem, transferując miliardy euro w mechanizmy obniżające koszty energii. Skala tego wsparcia rodzi uzasadnione obawy, że fundamenty wolnej konkurencji w Europie zostały zachwiane, a działania Berlina w debacie branżowej coraz częściej określane są mianem systemowego protekcjonizmu.
Prowadzi to do niebezpiecznego precedensu, w którym o przewadze rynkowej przestaje decydować efektywność biznesowa, a zaczyna – zasobność portfela państwa. Ta dysproporcja stawia polskie firmy – pozbawione tak hojnego wsparcia – na gorszej pozycji w europejskim łańcuchu dostaw.
Argumentacja przemysłu energochłonnego w Polsce opiera się na twardej matematyce, która w ostatnich latach stała się bezlitosna. Wysokie ceny energii dla przemysłu w połączeniu z kosztami unijnego systemu handlu emisjami (EU ETS) stworzyły mieszankę wybuchową. Skala obciążenia polskiego prądu kosztami klimatycznymi jest gigantyczna w porównaniu z zachodnimi sąsiadami.
Niemiecki przemysł i subsydia. Protekcjonizm czy mądra transformacja?
Zgodnie z oficjalnymi komunikatami Rządu Federalnego Niemiec, pakiet Strompreispaket obniżył podatek od energii elektrycznej dla przemysłu do 0,50 euro/MWh. To 30-krotna redukcja obciążeń fiskalnych. Co więcej, Berlin przeznacza na ten cel ok. 12 miliardów euro rocznie.
Analitycy Instratu wskazują, że takie działanie naszego zachodniego sąsiada może spowodować bardzo niebezpieczne zjawisko: relokację wewnątrzunijną.
W przypadku ucieczki produkcji przemysłowej do Niemiec Polsce grozi więc inny scenariusz niż carbon leakage [przenoszenie swoich emisji do krajów biedniejszych – przyp. red.]: jeżeli ceny energii elektrycznej nie będą odpowiednio niskie, to polski przemysł ciężki „przeprowadzi się” do tych krajów UE, gdzie dekarbonizacja będzie opłacalna, np. do Niemiec.
Fundacja Instrat dla Biznes Enter
Dlaczego przemysł bije na alarm?
Jak wskazują dane Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBiZE), ślad węglowy polskiej energetyki to wciąż ok. 700-750 g CO₂/kWh, podczas gdy w Niemczech wskaźnik ten jest często dwukrotnie niższy. To strukturalna kotwica, która ciągnie polski biznes w dół. Przedstawiciele sektorów energochłonnych punktują, że toczą nierówną walkę na trzech frontach:
- Etyczny wymiar globalnej konkurencji. Rywalizacja z hutami z Azji czy Indii to nie tylko kwestia ceny, ale starcie dwóch systemów wartości. Tamtejsi producenci nie ponoszą kosztów polityki klimatycznej ani wyśrubowanych norm BHP. Dane są bezlitosne: wyprodukowanie tony stali w UE to emisja ok. 1,9 tony CO₂, podczas gdy w Azji często przekracza ona 3,0 tony CO₂. Importując „tanią” stal, Europa w rzeczywistości „eksportuje” emisje tam, gdzie normy są łamane. Mechanizm CBAM (cło węglowe) wciąż jest dziurawy i nie zatrzymuje tego procederu.
- Widmo ETS2. Polski przemysł stoi w obliczu nowego zagrożenia. Choć ETS2 dotyczy paliw w transporcie, rykoszetem uderzy w logistykę przemysłową, podnosząc koszty przewozu surowców.
- Koszty wewnątrz UE. Nawet w Unii polskie firmy są w gorszej pozycji. Płacimy za dystrybucję energii znacznie więcej niż niemieccy sąsiedzi, którzy korzystają z rządowych dopłat.
O ocenę skali tego zjawiska zwróciliśmy się do ArcelorMittal Poland. To niekwestionowany lider sektora, skupiający w swoich rękach blisko 50 proc. potencjału produkcyjnego polskiej stali. Przedstawiciele koncernu wskazują na konkretne dane, które obnażają różnicę kosztową dzielącą Polskę od reszty Europy.
Wg Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej odbiorcy energochłonni w Polsce ponoszą opłaty sieciowe, które są dwukrotnie wyższe niż średnia UE i ok. pięciokrotnie wyższe niż odbiorcy we Francji i Hiszpanii, gdzie odbiorcy energochłonni mogą korzystać z ulg na poziomie 80-90 proc.
ArcelorMittal Poland dla Biznes Enter
Deindustrializacja Polski to fakt czy mit?
Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna i zależy od tego, jak głęboko spojrzymy w strukturę PKB. Na poziomie ogólnych wskaźników teza o całkowitej zapaści przemysłu jest mitem. Polska gospodarka w 2025 r. wciąż rośnie i rozwija się. Jednak gdy przyłożymy lupę do sektorów energochłonnych, mit pryska, odsłaniając bolesne fakty.
Eksperci z Fundacji Instrat trafnie zauważają, że „szok energetyczny” nie uderza w każdego z taką samą siłą. O ile montownie czy sektor lekki mogą amortyzować koszty, o tyle dla branż surowcowych jest to cios w samo serce rentowności.
Znaczenie cen energii nie jest identyczne dla wszystkich branż przemysłowych. Największe będzie pewnie w produkcji stali, która zużywa aż 17 proc. całej elektryczności konsumowanej przez produkcję przemysłową w Polsce […]. Przemysłowi nie grozi więc utrata konkurencyjności, ale mogą ją stracić poszczególne branże, na przykład stalowa.
Fundacja Instrat dla Biznes Enter
Komentarz ten idealnie obrazuje zagrożenie, przed którym stoimy. Polsce nie grozi spektakularne bankructwo całego sektora wytwórczego, lecz cicha, „punktowa amputacja” organów gospodarki. Choć polska gospodarka jako całość wciąż się rozwija, to jej strategiczne fundamenty zaczynają się kruszyć pod ciężarem kosztów.
Hutnicy biją na alarm
Branża hutnicza znalazła się w kleszczach: z jednej strony dławią ją unijne koszty klimatyczne i ceny energii, z drugiej – zalewa fala taniej stali z Azji. Tamtejsi producenci, nieobciążeni opłatami za CO₂, oferują towar po cenach, z którymi polskie huty – grające według surowych reguł UE – nie są w stanie konkurować.
Skalę tego uzależnienia dobitnie obrazują dane przedstawione przez lidera rynku:
Europejskie hutnictwo jest w bardzo trudnej sytuacji – od roku 2009 moce produkcyjne w sektorze spadły o jedną trzecią, a zatrudnienie – o jedną czwartą. W Polsce zapotrzebowanie na wyroby stalowe wynosi ok. 13 mln ton rocznie, przy krajowej produkcji stali surowej na poziomie 7 mln ton. Problemem jest struktura rynku, gdzie aż za 80 proc. krajowego zużycia stali odpowiada import.
ArcelorMittal Poland dla Biznes Enter
Te statystyki ujawniają niebezpieczny paradoks: polska gospodarka zużywa rekordowe ilości stali, ale produkuje jej coraz mniej. Lukę tę wypełnia import – często ze wspomnianych już wielokrotnie kierunków azjatyckich
Prowadzi to do groźnego efektu domina. Potencjalny upadek rodzimych hut trwale uzależni strategiczne sektory państwa od zewnętrznych dostawców. Szczególnie jaskrawe ryzyko dotyczy przemysłu zbrojeniowego. W dobie niepokojów geopolitycznych oparcie bezpieczeństwa militarnego (produkcji pojazdów, czy amunicji) na stali sprowadzanej z drugiego końca świata lub od podmiotów o niejasnych powiązaniach kapitałowych, jest zagrożeniem, na które Polska nie może sobie pozwolić.
Zielony Ład to szansa, ale ma swoją cenę
Europejski Zielony Ład na obecnym etapie jest dla Polski mieczem obosiecznym. Z jednej strony przynosi presję kosztową, która – jak pokazują dane o produkcji stali – realnie zwija część naszej gospodarki. Z drugiej strony transformacja otwiera dostęp do funduszy unijnych.
Problemem Polski nie są „złe Niemcy”, ale nasze własne zaniechania, zwłaszcza w obszarze sieci energetycznych. Przemysł często chce sam produkować tanią, zieloną energię, ale rozbija się o mur biurokracji. Instrat podkreśla, że Polskę stać na walkę o swój przemysł, ale wymaga to nie tylko pieniędzy, co mądrego prawa.
Samo hutnictwo stali otrzymało z tego tytułu w roku 2023 ponad 800 mln złotych. Należy więc wdrożyć zapowiedziany w czerwcu kontrakt różnicowy dla przemysłu […]. Subsydia są konieczne do rozwoju nowych, w tym wypadku zielonych, technologii przemysłowych – subsydiami swoją przemysłową potęgę zbudowały Japonia, Chiny czy Korea Południowa.
Fundacja Instrat dla Biznes Enter
Kluczowe wyzwanie dla rządu nie polega na dyskusji „czy warto się transformować”, ale jak wyrównać szanse. Niezbędne jest nie tylko wprowadzenie mechanizmów osłonowych obniżających ceny energii dla przemysłu, ale też realne odblokowanie linii bezpośrednich. Bez możliwości taniego podłączenia własnych źródeł OZE do fabryk, polski biznes ciężki przegra nie z rynkiem, a z regulacjami.
Ignacy Zieliński, dziennikarz Biznes Enter
Grafikę otwierającą stworzyła Sandra Zięba
Źródła: Bundesregierung, Fundacja Instrat, KOBiZE, ArcelorMittal Poland.
Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.