Grafika przedstawiająca Polskę

Nad Polakami wisi olbrzymi problem rzędu 160 mld zł. „Stan jest poważny. Powinniśmy się martwić”

– Używając nomenklatury medycznej, jesteśmy na oddziale intensywnej terapii, choć jeszcze nie pod respiratorem – tak o stanie finansów Polski mówi dla Biznes Enter w pierwszym wywiadzie dla mediów po wybraniu na przewodniczącego Rady Fiskalnej dr Sławomir Dudek, ekspert w zakresie polityki fiskalnej. Według niego bajką jest argumentacja, że w jakikolwiek sposób wyrośniemy z długu dzięki wzrostowi gospodarczemu, a aby ustabilizować finanse na poziomie ok. 70 proc. PKB, czyli i tak dużo powyżej obecnego poziomu, potrzebujemy aż 160 mld zł. Co to dla nas wszystkich oznacza?

  • Teza. Pomimo trwającego wzrostu gospodarczego, polskie finanse publiczne znajdują się w stanie krytycznym, wymagającym natychmiastowej i głębokiej konsolidacji fiskalnej, ponieważ wyczerpały się bufory bezpieczeństwa, a dług narasta w sposób strukturalny.
  • Dowód. Polska wpadła w pułapkę realizowania wydatków socjalnych na poziomie bogatych państw skandynawskich przy dochodach typowych dla gospodarek rozwijających się, co tworzy lukę niemożliwą do zasypania samym uszczelnianiem systemu podatkowego czy opodatkowaniem banków.
  • Dowód. Bez wdrożenia kompleksowego planu naprawczego o wartości około 160 miliardów złotych, polegającego na cięciu wydatków lub podniesieniu podatków, grozi nam utrata stabilności finansowej, gdyż matematyczne prognozy wykluczają scenariusz samoczynnego „wyrośnięcia” z długu.
  • Efekt. Przedsiębiorcy muszą przygotować się na możliwy wzrost obciążeń podatkowych niezbędnych do sfinansowania deficytu oraz na utrzymanie wysokich kosztów obsługi kredytów, wynikających z rosnącej premii za ryzyko, jaką rynki finansowe mogą w najbliższej przyszłości nakładać na polski dług.

Instytut Finansów Publicznych, zawodowe dziecko Sławomira Dudka, jest partnerem strategicznym Biznes Enter. Tą rozmową a zamykamy pewien etap w naszej wieloletniej znajomości. Jako autor jeszcze wtedy Business Insider Polska na przełomie 2019/2020 r. przeprowadziłem pierwszy wywiad ze Sławkiem zaraz po odejściu z Ministerstwa Finansów. Od tego czasu dzięki jego olbrzymiej wiedzy i determinacji w edukacji Polaków udało się odkłamać wiele słów polityków na temat finansów publicznych, w tym kłamstwa VAT-owskie ekipy premiera Morawieckiego, czy triki księgowe PiS oraz KO. W jakim punkcie znajdujemy się teraz? Zapraszam do rozmowy z pierwszym przewodniczącym Rady Fiskalnej.

Finanse publiczne na intensywnej terapii. Kolejnego wstrząsu nie przetrwają

Damian Szymański, redaktor naczelny Biznes Enter: Pacjent przeżyje?

Sławomir Dudek, obecnie prezes Instytutu Finansów Publicznych, a od stycznia 2026 r. przewodniczący Rady Fiskalnej: Wierzę, że przeżyje, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że jego stan jest poważny, a nawet ciężki. Całe szczęście wciąż ma jeszcze krzepę w postaci wzrostu gospodarczego. To jednak nie jest zasób dany raz na zawsze. Kluczowe jest jednak zastosowanie odpowiedniego leczenia i jak najszybsze jego wdrożenie. Problemy same nie znikną.

Co to oznacza?

Gdy na panelach dyskusyjnych pytam ekonomistów o ocenę stanu finansów publicznych, nikt nie używa słowa „stabilny”. Padają określenia „ciężki”, czasami „krytyczny”. Używając nomenklatury medycznej, jesteśmy na oddziale intensywnej terapii, choć jeszcze nie pod respiratorem.

Mamy się bać?

Mamy się martwić. I to poważnie. W najnowszej mapie ryzyk dla gospodarki, przygotowanej przez ekspertów Europejskiego Kongresu Finansowego, ryzyko fiskalne wskoczyło na drugie miejsce. Zaraz po ryzyku geopolitycznym, czyli wojnie na Wschodzie i napięciach na linii USA-Chiny. To kolejny sygnał ostrzegawczy, którego nie wolno ignorować.

Polska zmierza na finansową ścianę, a my wszyscy mamy efekt wyparcia?

Przez ostatnie 30 lat polska transformacja gospodarcza była jak maratończyk, albo nawet zwycięzca Ironmana. Mamy być z czego dumni oraz powinniśmy się cieszyć tym sukcesem. Biegliśmy mądrze, równym tempem. W przeciwieństwie na przykład do krajów bałtyckich, które kiedyś wyrwały do przodu sprintem, poluzowały rynek bankowy, a gdy przyszedł kryzys, padły wycieńczone. My za to zachowywaliśmy rezerwy. Przetrwaliśmy upadek Lehman Brothers, byliśmy „zieloną wyspą”. Przetrwaliśmy także pandemię COVID-19. Dlaczego? Bo mieliśmy bufory – przestrzeń fiskalną do działań w razie problemów. Bo byliśmy cierpliwi i goniliśmy kolejne kraje jak profesjonalny maratończyk.

Sławomir Dudek, od stycznia 2026 r. przewodniczący Rady Fiskalnej. Fot. materiały prasowe

A teraz jak to wygląda?

Dziś ta tarcza nie istnieje. Mamy całkowicie odsłonięte miękkie podbrzusze. Nie mamy już więc przestrzeni fiskalnej na „czarne łabędzie”, które w dzisiejszym rozedrganym świecie mogą nadlecieć w każdej chwili. Proszę to zrozumieć dosłownie: gdyby teraz przyszło nagłe spowolnienie gospodarcze – czy to cykliczne, czy wywołane geopolityką, czy kolejną pandemią – nasze finanse publiczne by już sobie nie poradziły.

Do mety maratonu jeszcze kawałek, a my próbujmy już sprintem finiszować na dopalaczach deficytu budżetowego. Jesteśmy trochę jak maratończyk, który wyzbył się wszystkich rezerw energii i biegnie resztką sił z maksymalnym tętnem. Jeśli potknie się o kamień, może się nie podnieść. Musimy zredukować dopalacze budżetowe, ustabilizować tempo i cierpliwie dogonimy czołówkę, ale nie na skróty długu publicznego.

Polska nie „wyrośnie” ze 160 mld zł długu

Ale słyszymy od niektórych polityków koronny argument – wyrośniemy z tego. PKB przyspiesza, więc dług w relacji do PKB spadnie sam. Wierzysz w to?

To nie jest kwestia wiary, to jest kwestia matematyki, która brutalnie obala ten mit. Spójrz na oficjalny dokument rządu – Strategię Zarządzania Długiem. To raport, który wprost, czarno na białym, pokazuje, że z problemów nie wyrośniemy.

Rząd zakłada tam wzrost realnego PKB średnio o ponad 3 proc. rocznie, jeden z najszybszych w Unii Europejskiej. I co widzimy w tabelkach? Że mimo tego wzrostu, dług się nie zatrzymuje. On pędzi dalej. W 2029 roku ma osiągnąć 75 proc. PKB. Strategia: „jakoś to będzie, bo rośniemy”, jest strategią nieodpowiedzialną. Jeśli przy tak znakomitej pogodzie gospodarczej nie potrafimy zatrzymać zadłużania, to co się stanie, gdy przyjdą lata chude? A w ekonomii cykle są nieubłagane – po tłustych latach zawsze przychodzą te gorsze. Nie jesteśmy na nie gotowi.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy mówi o konieczności konsolidacji fiskalnej na poziomie 4 proc. PKB. Dla przeciętnego Kowalskiego to abstrakcja. 4 proc. brzmi jak błąd statystyczny. Przełóżmy to na twardą walutę i skalę wyrzeczeń.

To jest gigantyczna góra pieniędzy. 4 proc. PKB to w polskich warunkach około 160 miliardów złotych. Oczywiście to nie w jednym roku, ale rozłożone na kilka lat, do końca dekady. Łącznie, to tyle co prawie dwukrotność kluczowych programów socjalnych ostatnich lat (800+, 13- i 14- razem wzięte). Albo tyle co niemal dwukrotne zwiększenie PIT: z 12 proc. do 24 proc i 32 proc do 64 proc. Tyle musimy trwale znaleźć w budżecie – albo tnąc wydatki, albo podnosząc podatki. I to tylko aby ustabilizować sytuację gdzieś na poziomie długu rzędu 70 proc. PKB. Według ekspertów Funduszu priorytetem numer jeden musi być wiarygodna konsolidacja.

No dobrze, ale politycy, w tym prezydent Polski, mają na to gotowe recepty. Słyszymy je w każdej kampanii: „wystarczy uszczelnić system”. Wyłapiemy mafię VAT-owską, która znów podnosi łeb, opodatkowujemy banki, korporacje i te 160 mld się znajdzie bez ruszania portfela Kowalskiego. To jest realny plan czy bajka na dobranoc?

To jest niebezpieczna iluzja fiskalna. Skończmy z mitem, że w uszczelnianiu podatków leżą nieskończone miliardy. Po pierwsze chciałbym przypomnieć, że redukcja tzw. luki vatowskiej nie wystarczyła nawet na sfinansowanie kluczowych programów socjalnych z ostatnich lat. Także nie można drugi raz wydawać tego, co nie wystarczyło na poprzednie obietnice. Po drugie, nie łudźmy się, przecież luka VAT nigdy nie spadnie do zera, bo jest w ogóle nierealne, że kompletnie zniknie szara strefa. W luce VAT zostało już może jedynie 10 mld zł do uszczelnienia. To jedna szesnasta tego, co potrzebujemy. A gdzie pozostała część, czyli 150 mld zł?

CIT?

CIT to podatek używany do konkurencji międzynarodowej, skomplikowany; tu trzeba negocjować z Amerykanami, z globalnymi graczami. To nie jest kurek, który można odkręcić jednym podpisem w Warszawie.

Banki, miliarderzy?

Nie chcę oceniać, czy to jest słuszne moralnie, czy gospodarczo. Ale zgadzam się, że ostatecznie sporą część zapłacą konsumenci w wyższych opłatach. Patrzę na to chłodnym okiem księgowego. Chcesz prawdziwej odpowiedzi? To są orzeszki. Fistaszki. Policzmy to uczciwie: nowe rozwiązania podatkowe dla banków, tj. wyższy CIT ale w połączeniu ze zmianami podatku bankowego, w jednym roku, jednorazowo, dają 6 mld złotych.

A potem?

Potem wpływ tego rozwiązania spada trwale do półtora miliarda złotych rocznie.

I?

No właśnie. I przypomnę, że potrzebujemy 160 mld. Ten podatek, o który toczono boje polityczne, pokrywa jedną setną potrzebnej konsolidacji. Żeby uzdrowić finanse i zasypać tę lukę, o której mówi MFW, potrzebujemy położyć na stole 99 takich rozwiązań, jak podniesiony CIT dla banków. To jest mydlenie oczu w relacji do skali potrzebnej redukcji deficytu.

Mówienie, że wystarczy podnieść akcyzę na alkohol i papierosy, to też ułuda. To daje kolejne zaledwie kilka, może kilkanaście miliardów złotych. Brakuje nam skali w tej dyskusji. Dlatego potrzebujemy kompleksowego planu redukcji deficytu, aby podsumować te orzeszki i zobaczyć z szerszej perspektywy, ile jeszcze brakuje. A brakuje bardzo dużo i niestety nie ma o tym dyskusji. Podatkami sektorowymi od „bogaczy” i akcyzami od używek nie naprawimy finansów publicznych. To są elementarne proporcje.

Każda kolejna cegiełka może zburzyć finanse publiczne

To brzmi, jakbyśmy byli w sytuacji bez wyjścia. Skoro „uszczelnianie” to mit, a opodatkowanie banków to fistaszki, to co nam zostaje? Gwałtowne cięcie wydatków socjalnych? Podwyżka VAT dla wszystkich? Czy czeka nas powrót do polityki zaciskania pasa, która kojarzy się z najgorszymi traumami lat 90.?

Nie musimy wracać do traum, ale musimy wrócić do rzeczywistości i dyskusji. Nadmierny deficyt i rosnący dług można porównać do objadania się bez umiaru. Na początku jest przyjemnie, a konsekwencje przychodzą dopiero za jakiś czas. Jedzenie sprawia przyjemność – podobnie jak rozdawanie pieniędzy w formie transferów socjalnych, ulg podatkowych i obniżek podatków bez zabezpieczenia trwałych źródeł finansowania takich obietnic. Dla obywateli to chwile zadowolenia, dla polityków – szybki sposób na zdobycie poparcia. Jednak tak jak nadmiar jedzenia prowadzi do nadwagi i nawet otyłości, tak nadmierny deficyt budżetowy prowadzi do niebezpiecznego wzrostu długu publicznego.

Ale jak się człowiek tak objada, to w końcu zdrowie siada, jest nieodporny i może się uzależnić od objadania. I wtedy, z medycznego punktu widzenia, są dwa wyjścia: albo bardzo systematyczna dieta połączona z morderczym treningiem, co boli i wymaga żelaznej dyscypliny, albo w skrajnym przypadku operacja bariatryczna, czyli chirurgiczne wycięcie kawałka żołądka. To już taki odpowiednik zderzenia ze ścianą rynków finansowych.

Obecnie stoimy przed wyborem tej ścieżki. Nie chcę straszyć, że musimy na oślep ciąć wszystko, jak leci. Ale musimy skończyć z fikcją, że stać nas na wszystko naraz. Potrzebujemy uczciwego przeglądu wydatków i podatków. Potrzebujemy uczciwej debaty jaką wybrać dietę aby uzdrowić finanse publiczne i zbudować odporność i bufory fiskalne w tym niepewnym otoczeniu.

Ostatnio pojawił się raport Centrum Analiz Ekonomicznych, które mówią wprost: z ogromnych transferów socjalnych, z tych 100 mld pomocy społecznej, tylko 20 proc. trafia do faktycznie ubogich. 80 proc. idzie do ludzi, którzy sobie radzą bez tych pieniędzy.

No właśnie, to jeden z przykładów. Czy więc w sytuacji, gdy dach trzeszczy, stać nas na tak nieefektywne wydawanie pieniędzy? To są pytania, które trzeba zadać głośno, zamiast opowiadać o walce z mafiami.

A mocno już ten dach trzeszczy?

Wyobraźmy sobie konstrukcję naszego wspólnego domu. Inżynier wyliczył nośność tego budynku na 150 ton. To jest granica bezpieczeństwa, powyżej której konstrukcja traci stabilność. Tymczasem my położyliśmy na tym dachu ciężar w postaci 270 mld zł deficytu. Budynek jeszcze stoi, bo został solidnie zbudowany, fundamenty są mocne. Ale na ścianach widać już pęknięcia. Słychać trzeszczenie belek. Nośność jest przekroczona dwukrotnie.

I w tej sytuacji na środek wychodzi polityk i mówi: „słuchajcie, to może dołóżmy jeszcze jedną cegłę na dach? Co tam jedna cegła, jakaś drobna obniżka składki zdrowotnej, jakaś mała ulga, to tylko parę miliardów, to taniocha!”.

I co odpowiadasz?

Nie możemy dołożyć już ani kilograma. My musimy natychmiast zacząć zdejmować ten nadmiarowy ciężar, cegła po cegle, a nie dokładać choćby grama. Bo dołożenie tej jednej, „taniej” cegły może sprawić, że cała konstrukcja runie nam na głowę. Dyskusja o tym, że jakieś rozdawnictwo jest „tanie”, bo kosztuje „tylko” 5 czy 10 mld, jest w obecnej sytuacji skrajnie nieodpowiedzialna.

Wydajemy jak Szwedzi, zarabiamy jak Irlandczycy

Czy my już coś płacimy za to, że świat widzi nasze „odkryte podbrzusze”?

Polska płaci za swój dług dużo więcej niż nasi sąsiedzi. Płacimy drożej niż Czesi. Co gorsza – płacimy za obsługę długu dużo więcej niż Grecy, którzy jeszcze niedawno byli bankrutami. Ta premia za ryzyko fiskalne, którą widzą rynki, w tak zwanych asset swap spreads (ASW), wynosi obecnie ok. 100 punktów bazowych. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu wynosiła 50. To oznacza, że inwestorzy żądają od nas ekstra zapłaty za wyższe ryzyko fiskalne i to mimo bardzo solidnego wzrostu gospodarczego.

Ale twoim zdaniem w takim razie rząd powinien wybrać raczej ścieżkę cięcia wydatków czy podniesienia podatków? Czy jakąś inteligentną hybrydę tych dwóch działań?

Uważam, że ten model powinien być wynikiem pewnego uczciwego konsensusu i uczciwych, rzetelnych obliczeń, bo od kilku lat debata publiczna nie skupia się na zasadniczej rzeczy.

Co masz na myśli?

Efekt pewnego pęknięcia, które nastąpiło w ostatnich dwóch-trzech latach. Proszę spojrzeć na twarde dane, bo one nie kłamią. Od 2022 r. wydatki państwa w relacji do PKB wystrzeliły w górę o ponad 6 punktów procentowych PKB. Przebiliśmy barierę 50 proc. PKB.

Wiesz, co to oznacza? Ni mniej, ni więcej, że pod względem wydatków staliśmy się Szwecją. Mamy poziom wydatków taki jak w bogatej Skandynawii, przegoniliśmy już Niemcy, Luksemburg, Danię czy Grecję. Wydajemy w relacji do PKB więcej niż średnio cała UE.

Chcesz powiedzieć, że żyjemy jak Szwedzi?

Wydajemy jak Szwedzi. Ale – i tu jest pies pogrzebany – nie mamy takiej jakości usług publicznych jak Szwedzi. Nasze dochody państwa (podatki, składki i wszelkie inne daniny) to około 43 proc. PKB. To jest poziom typowy dla naszego regionu, dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej, czy w niektórych aspektach bliższy modelowi niskich podatków, jak w Irlandii.

Mamy więc sytuację schizofreniczną: zbudowaliśmy szwedzki model wydatków, utrzymując model dochodów na poziomie państwa rozwijającego się. Matematyka jest bezlitosna: 50 minus 43 równa się 7. I to jest te 7 proc. deficytu, z którym się zmagamy. To nie jest błąd w obliczeniach, to jest błąd systemowy. Chcemy mieć usługi i transfery jak na bogatym Zachodzie, a płacić podatki jak na dorobku. To się nie może spiąć.

Czyli to nie „złodzieje kradną”, tylko my sami zamówiliśmy szampana, mając w kieszeni na piwo?

Otóż to. I teraz przychodzi kelner z rachunkiem na te 160 mld złotych. MFW mówi wprost: ta impreza się skończyła. Musimy albo ściąć wydatki z poziomu „szwedzkiego”, czyli zrezygnować z części przywilejów i transferów, albo podnieść dochody, czyli opodatkować się tak, jak robią to Szwedzi czy Finowie. Innej drogi nie ma. Każdy, kto twierdzi inaczej – że wystarczy uszczelnić system albo opodatkować tylko banki – po prostu rozmija się z elementarnymi proporcjami budżetowymi.

Czym jest Rada Fiskalna?

I dlatego startowałeś na przewodniczącego Rady Fiskalnej? Żeby tłumaczyć Polakom, gdzie leży prawda o finansach publicznych?

Tak. To jest niezwykle istotne. Rada Fiskalna to będzie taka wieża kontroli lotów. Będziemy obserwować, ostrzegać i tłumaczyć. Jesteśmy z tym spóźnieni o dekadę – Słowacy czy Czesi mają swoje rady od lat i dzięki temu ich debata publiczna w zakresie finansów publicznych wygląda inaczej, jest dojrzalsza.

Rada nie jest od tego, by mówić politykom, jakie mają mieć poglądy normatywne. Chcą wyższych podatków i dużego państwa opiekuńczego? Mają prawo. Wolą niskie podatki i państwo minimum? Ich wola. To jest esencja demokracji – spór o wizję i model państwa.

Ale moją rolą, rolą Rady, jest powiedzenie: sprawdzam. Chcecie obniżyć podatki? Świetnie, ale pokażcie rzetelne wyliczenia, jak to wpłynie na dług za 5, 10 lat i komu trzeba będzie zabrać, żeby to sfinansować. Chcecie nowych transferów socjalnych? Dobrze, ale pokażcie, skąd weźmiecie na to te 160 mld, żeby nie zawalić dachu. Kluczowym wyzwaniem będzie odejście od logiki „jakoś to będzie” w kierunku rzetelnego, przejrzystego i uzgodnionego planu naprawy finansów publicznych.

Będziemy domagać się dowodów, liczb, twardych analiz. Mam nadzieję, że uda nam się podnieść poprzeczkę debaty publicznej tak wysoko, żeby hasła ze slajdów i „fistaszki” udające miliardy nie były w stanie przez nią przeskoczyć. Liczę, że uproszczone narracje i niezweryfikowane szacunki przestaną być wystarczające w debacie publicznej.

W Polsce mamy długą tradycję upolityczniania wszystkiego, co się rusza. Trybunały, rady, spółki – wszystko pada łupem partyjnym. Dlaczego z Radą Fiskalną ma być inaczej? Dlaczego mam uwierzyć, że nie staniecie się kolejną wydmuszką albo narzędziem w rękach rządzących, kimkolwiek by oni nie byli?

Bo fundamenty tej Rady wylano inaczej niż dotychczas. To ewenement ustrojowy. Mechanizm wyboru członków Rady to bezpiecznik demokratyczny, który warto by skopiować do innych ciał, nawet do Rady Polityki Pieniężnej. Nie wybiera nas jedna partia, jeden prezes czy jedna większość sejmowa.

Spójrz na konstrukcję: kandydatów wskazują niezależne od siebie środowiska – minister finansów, rektorzy uczelni, Najwyższa Izba Kontroli, związki zawodowe, organizacje pracodawców, samorządy i Prezydent RP. To gwarantuje pluralizm i krzyżowanie się różnych perspektyw. Nie da się tego zdominować jedną opcją polityczną. Do tego wprowadzono w ustawie absolutne novum – „czyściec”. Cztery lata karencji. Jeśli ktoś był aktywnym politykiem, ministrem, posłem, to nie może z dnia na dzień przesiąść się do Rady Fiskalnej. Musi odczekać cztery lata. Tryb wyboru członków wzmacnia niezależność i apolityczność rady.

A masz narzędzia wywierania wpływu? Czy będziecie grupą mędrców, którzy sobie pogadają przy kawie, wydadzą oświadczenie, a karawana polityczna pojedzie dalej, nie zważając na wasze raporty? Przez lata słyszeliśmy, również od ciebie, że Ministerstwo Finansów ukrywa dane, przesuwa terminy publikacji wyników budżetów, że finanse naszego kraju są zaciemnione.

Nie idę tam na kawę. Ustawa daje nam potężny oręż: prawo dostępu do danych. Mamy zagwarantowany ustawowo wgląd w informacje Ministerstwa Finansów, ZUS, GUS, NFZ. Będziemy takim hubem, który wreszcie połączy te wszystkie rozproszone informacje w jeden spójny obraz.

Oczywiście, nie będziemy mieć armii 160 analityków jak biuro (CPB) obsługujące
holenderską Radę Fiskalną, które działa od 80 lat i zostało założone przez pierwszego
noblistę z ekonomii Jana Tinbergena. My budujemy biuro od zera, to będzie kilkanaście osób, ale liczę, że to będą najlepsi eksperci w kraju. Porównywalną liczbę analityków ma czeskie biuro rady fiskalnej, ale na Słowacji jest to już ok. 30 osób i jest to moim zdaniem bardzo prężna instytucja wyróżniająca się wysokiej jakości analizami i projektami edukacyjnymi w dziedzinie finansów publicznych.

Biorąc pod uwagę rozmiar naszego biura, chcę stworzyć „Think-net” – sieć współpracy z uczelniami i niezależnymi think-tankami. Będziemy chcieli czerpać garściami z analiz powstających na uczelniach i w niezależnych think-tankach. Chciałbym, aby Rada Fiskalna stała się takim skrzyżowaniem przez, które przetoczą się wszystkie analizy w zakresie finansów publicznych. Chciałbym też być ambasadorem otwartych danych, aby dane publiczne w obszarze finansów publicznych były dostępniejsze dla środowiska niezależnych ekonomistów. Co jest też istotne, obywatel ma prawo zrozumieć budżet, a my jako Rada będziemy głównym tłumaczem tego skomplikowanego języka. Te postulaty zawarłem w 11 filarach, które przedstawiłem w parlamencie.

Polska gospodarka nie jest złotowłosą

Mówisz o sobie jako o jednym z twórców reguły wydatkowej. Tej samej, która była w ostatnich latach wielokrotnie łamana i naginana. Czy to nie jest trochę tak, że stworzyłeś tamę, która pękła przy pierwszej większej fali populizmu?

Ona nie pękła. Ona została poluzowana, ale nie pękła. I gdyby nie ta reguła, nasze finanse byłyby dziś w znacznie gorszym stanie.

Zawsze, gdy tłumaczyłem sens reguły wydatkowej politykom, odwoływałem się do mitu o Odyseuszu. Odyseusz kazał przywiązać się do masztu, bo wiedział, że gdy usłyszy śpiew syren, straci rozum. Wiedział, że będzie chciał skoczyć w toń. Kazał załodze go nie rozwiązywać od tego masztu, choćby błagał i groził. W finansach publicznych syrenami są cykle wyborcze. To ten moment, gdy słupki sondażowe spadają, a politycy słyszą kuszący śpiew: „daj więcej, obiecaj, obniż, rozdaj”. Wtedy logika ekonomiczna wysiada.

Rada Fiskalna i reguły wydatkowe to są właśnie te liny. One mają przywiązać polityków do masztu stabilności. Mają sprawić, że nawet w amoku kampanii wyborczej nie roztrzaskamy statku o skały. W ostatnich latach te liny były nadwyrężane, to prawda. Były luzowane. Ale maszt się utrzymał. Dzięki regule mieliśmy zapasy, by przetrwać COVID. Teraz musimy te liny wzmocnić, bo przed nami zapewne kolejne sztormy.

Sztormy nadejdą na pewno, ale czy te liny wytrzymają presję społeczną? Ludzie przyzwyczaili się, że państwo daje 13. emeryturę, 14., rozdaje w gotówce ponad 100 mld zł. Czy Rada Fiskalna będzie miała odwagę powiedzieć: „królu, jesteś nagi, nie stać nas na to”?

Trzeba to mówić. Będziemy tak moderować dyskusję, aby to było oczywiste. Nie wprost: „zabierzcie to czy tamto”, bo to decyzja polityczna. Ale musimy powiedzieć: „to kosztuje 10 miliardów. Żeby to sfinansować, musimy podnieść VAT o 1 punkt procentowy albo zrezygnować z budowy tej drogi ekspresowej”. Musimy pokazać cenę. Koniec z gadaniem, że coś jest tanie, gdy dach trzeszczy.

Naszym pierwszym zadaniem będzie ocena założeń makroekonomicznych w maju, a potem w sierpniu dostaniemy budżet do zaopiniowania. Mamy na to tylko 14 dni. Ale zdążymy. Będziemy też oceniać ramy budżetowe – ten cały szkielet finansów. Jesteśmy na ostatnim miejscu w Unii, jeśli chodzi o wieloletnie planowanie. To trzeba zmienić. Będziemy więc edukatorem finansowym. Będziemy mówić prawdę, nawet bolesną.

Czyli wierzysz, że prawda nas wyzwoli. Nawet jeśli ta prawda brzmi: „jest drogo, będzie drożej i trzeba zacisnąć pas”?

Wierzę, że tylko prawda i uczciwa debata pozwalają unikać poważnych problemów. Polska odniosła ogromny sukces gospodarczy: w ciągu trzech dekad dogoniliśmy wiele krajów, a poziom PKB per capita w parytecie siły nabywczej osiągnął wartości, o których wcześniej nawet nie marzyliśmy – dziś wyprzedzamy pod tym względem Japonię. To jednak nie jest stan dany raz na zawsze. Nie istnieją firmy odporne na wszystko – czego symbolem jest choćby Nokia – i nie ma też gospodarek całkowicie niewrażliwych na błędy. Nie istnieją, jak piszą niektórzy polscy ekonomiści, „kuloodporne gospodarki”. To mit. Tymczasem coraz częściej pojawia się narracja o „Goldilocks economy” (gospodarka utrzymująca w miarę stabilny wzrost przy niskiej inflacji – przyp. red.) w odniesieniu do polskiej gospodarki – że wszystko „jest w sam raz”.

Tę metaforę celnie uzupełnił Ludwik Kotecki, który zwrócił uwagę, że w opowieściach o „złotowłosej” polskiej gospodarce ekonomiści i politycy skupiają się na temperaturze owsianki, wygodzie łóżek i stabilności krzeseł, ignorując fakt, że w środku chatki obok trzech sympatycznych niedźwiadków stoi ogromny słoń. Tym słoniem są finanse publiczne. W pełni się z tą diagnozą zgadzam. Co więcej, dziwi mnie, że tak wielu komentatorów woli udawać, że tego słonia nie widzi – choć zajmuje on coraz więcej miejsca i coraz trudniej się wokół niego poruszać.

Bajek przyjemnie się słucha, ale bardziej powinny przekonywać nas twarde diagnozy.

Mnie również. Międzynarodowy Fundusz Walutowy mówi wprost – i w pełni się z tym zgadzam – że narastające ryzyka fiskalne oraz wyzwania strukturalne, takie jak starzenie się społeczeństwa, ograniczona innowacyjność i niski poziom inwestycji, mogą utrudnić dalszą konwergencję Polski do światowej czołówki. Ich rozwiązanie będzie wymagało zdecydowanych reform w warunkach silnie spolaryzowanego środowiska politycznego. To nie bajka, to rzeczywiste wyzwania.

Jak widzisz w takim razie kierowaną przez Sławomira Dudka instytucję w tej układance?

Rolą Rady Fiskalnej będzie ciągłe pokazywanie tego słonia w chatce, konsekwentne przypominanie o stanie finansów publicznych, ostrzeganie przed narastaniem ryzyk i – mam nadzieję – przywracanie uczciwej, opartej na danych debaty publicznej w tej kwestii. Tylko w ten sposób da się rozplątać polityczny klincz wokół tego tematu i wypracować wiarygodny plan naprawy finansów państwa, tak aby finał polskiej historii doganiania Zachodu okazał się trwałym sukcesem, a nie kosztownym rozczarowaniem.

Rozmawiał Damian Szymański, redaktor naczelny Biznes Enter

Grafikę otwierającą stworzyła Sandra Zięba

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw