Grzegorz Braun

Suwerenność bankruta. Policzyłem, ile kosztuje sen Grzegorza Brauna

Drodzy czytelnicy, zapnijcie pasy. To, co wam za chwilę przedstawię, nie jest już tylko publicystyczną dywagacją czy straszeniem „faszyzmem”. To raport z sekcji zwłok polskiego państwa dobrobytu przeprowadzony na żywym organizmie. Grzegorz Braun pnie się w sondażach, dlatego postanowiłem wziąć do ręki oficjalny program jego partii – Konfederacji Korony Polskiej. Wyobraźmy sobie ten dzień – Braun przejmuje stery w Polsce, a jego wizja „Silnego państwa minimum” staje się ciałem. Brzmi jak początek libertariańskiej utopii? Być może. Ale gdy zajrzymy w tabelki Excela i konkretne zapisy programowe, utopia ta zmienia się w dreszczowiec, przy którym filmy Hitchcocka to dobranocki dla grzecznych dzieci.

  • Teza. „Silne państwo minimum” na papierze gwarantuje wyższe zarobki Polakom. Narracja ta jednak nie wspomina o tym, że realnie koncepcja ta będzie ich kosztować znacznie więcej.
  • Dowód. Dziś za wiele usług odpowiada państwo dzięki naszym podatkom. Po odcięciu od źródła finansowania administracja abdykuje i sceduje wiele obowiązków na obywateli. A oni będą musieli je zrealizować z własnej kieszeni. W praktyce przekłada się to nie tylko na płatne szpitale czy szkoły (choć Polacy dostaną na nie „bony”, niczym kartki na mięso za komuny), a także np. na „obywatelską emeryturę minimum”.
  • Efekt. Wizja państwa według Konfederacji Korony Polskiej oznacza wypowiedzenie umowy społecznej, którą budowaliśmy przez dekady. To de facto odwrócenie wektora polityki społecznej: z państwa, które – choć często nieudolnie – próbuje się opiekować najsłabszymi, na państwo, które mówi im: radźcie sobie sami i nie przeszkadzajcie innym.

Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna pnie się w sondażach. W środowym badaniu Ogólnopolskiej Grupy Badawczej rośnie do 11,18 proc., co oznacza, że Grzegorz Braun uwiódł swoim charmem już ok. 2 mln wyborców (1,8-2,4 mln w zależności od frekwencji). Dlatego też postanowiłem przyjrzeć się z bliska postulatom gospodarczym jego partii „Silne państwo minimum”.

Zacznijmy od sceny pierwszej, w której wszyscy otwieramy szampana. To jest ten moment, który Konfederacja Grzegorza Brauna sprzedaje nam na TikToku. Oto przeciętny Kowalski – nazwijmy go panem Andrzejem. Zarabia on średnią krajową – 8,8 tys. zł brutto. W „Polsce Brauna” znika opresyjny fiskus. Pan Andrzej patrzy na konto i przeciera oczy ze zdumienia. Zamiast dotychczasowej pensji netto (6,3 tys. zł), widzi kwotę znacznie wyższą i to nawet o kilka tysięcy złotych. Jak to możliwe? Bo Korona Brauna proponuje nam rewolucję: „likwidację indywidualnego opodatkowania pracy podatkiem PIT oraz podatkami socjalnymi (tzw. składki ZUS)” (s. 71 programu Brauna).

Niestety, euforia nie trwa długo. W tym libertariańskim raju bowiem do drzwi pana Andrzeja szybko puka rzeczywistość. I nie puka wcale delikatnie. Ona brutalnie te drzwi wyważa razem z futryną.

Darwinizm w portfelu

Matematyka jest bezlitosna. Skoro państwo wycofało się z roli gwaranta bezpieczeństwa socjalnego, pan Andrzej musi to bezpieczeństwo kupić sobie sam. Program Brauna mówi wprost o „wprowadzeniu dobrowolności płacenia składek ZUS i KRUS” (s. 29). Brzmi jak wolność? Owszem. Ale wolność od państwa oznacza też wolność państwa od odpowiedzialności za pana Andrzeja.

Jeśli nasz bohater zachoruje, zderzy się z systemem, w którym „racjonalizowanie pieniędzy” w systemie zdrowia ma odbyć się poprzez „personalizację praw do świadczeń oraz wykreowanie rynku świadczeniodawców” (s. 78). Co to oznacza? Ni mniej, ni więcej jak prywatyzację służby zdrowia. Program mówi o tym wprost: pan Braun zakłada „dziesięcioletni program przejrzystej i uczciwej prywatyzacji” szpitali (s. 84).

Za szkołę dla swoich dzieci pan Andrzej też będzie musiał płacić, choć może dostać „bon”. W komunie były kartki na mięso, w Polsce Brauna będzie szkoła na kartki.

A co z emeryturą? Tu wizja Korony jest genialna w swojej prostocie. Obecny system zastąpić ma „emerytura obywatelska, tj. stałe świadczenie pieniężne dla emeryta na poziomie przyzwoitego minimum” (s. 86). Minimum. Nie jest to „godna jesień życia”, ale minimum przetrwania. Całą resztę pieniędzy ponad minimum pan Andrzej musi uzbierać sam. To jest powrót do XIX-wiecznego darwinizmu, gdzie przeżywa nie najbardziej pracowity, ale ten, kto ma najlepsze zdrowie i najwięcej szczęścia. Takie postawienie sprawy to czystej krwi dystopia, w której jeśli powinie ci się noga i stracisz oszczędności, bądź z twoim życiem cokolwiek pójdzie nie tak – będziesz spisany na straty.

Ciemną stronę medalu takiego systemu wartości widać jak na dłoni w takich krajach, jak Korea Południowa czy Japonia, które od wielu lat przerabiają społecznie tę lekcję. Całe rzesze młodych i starszych ludzi nie chcą brać udziału w wyścigu szczurów, które zgotowały im tamtejsze gospodarki i zostają w domach. Dosłownie. Nie spotykają się z nikim, nie pracują, nie rozmnażają, nie uczą się. Usuwają się z życia, zostając żywymi zombie. Ich zwłoki często są znajdowane wiele tygodni po śmierci, bo nikt ich nawet nie odwiedzał.

Skrajne postawienie przed człowiekiem wymagań: „radź sobie sam, bo inaczej przepadniesz”, to przepis na społeczną katastrofę. Jest to zupełne zaprzeczenie idei solidarności społecznej, rozerwanie tkanki naszych wspólnych trudnych losów jako narodu, nie mówiąc już o zdeptaniu i tak obecnie dość poturbowanej umowy społecznej, w której przynamniej w teorii leży jedno arcyistotne słowo – humanizm. Nie powinniśmy pozwolić by jeszcze mocniej pokryło się patyną.

Budżetowa eutanazja i podatek od życia

Ale to nie wszystko. Spójrzmy na Polskę z lotu ptaka. Likwidacja PIT i CIT (zastąpionego „niskim 1,5 proc. podatkiem od przychodów” – s. 71) to wyrwa w budżecie rzędu kilkuset miliardów złotych. Skąd wziąć więc pieniądze na wojsko i policję?

Autorzy programu piszą o „zastąpieniu ich [PIT i ZUS – przyp. red.] niższym o co najmniej połowę podatkiem od całości wynagrodzeń płaconym przez pracodawcę” (s. 71). Drodzy czytelnicy, to jest iluzja, a mówiąc dosadniej: fiskalny miraż i przerzucenie ciężaru na nas wszystkich, bo znajdzie on swoje odzwierciedlenie w cenie towarów i usług. Do tego dochodzi postulat „likwidacji podatku spadkowego w całości” (s. 72). Bogaci będą bogatsi, a państwo? Państwo ma być „minimum”.

Grzegorz Braun, jako zwolennik „twardego pieniądza”, chce „zdecydowanie sprzeciwiać się próbom likwidacji obrotu gotówkowego” (s. 29) i żąda „zaniechania prowadzenia polityki monetarnej kreującej […] wzrost poziomu inflacji” (s. 29). Piękne i słuszne hasła. Ale jak sfinansować w takim razie dług publiczny przy drastycznie niższych podatkach? Program proponuje proste rozwiązanie: „udomowienie długu sektora finansów publicznych poprzez umożliwienie obywatelom Polski jego bezpośredniego finansowania” (s. 59).

Czyli to my, obywatele, mamy pożyczać bankrutującemu państwu nasze oszczędności na wzór Japonii. Tylko że Polska Grzegorza Brauna nie będzie Japonią. A my nie będziemy Japończykami, którzy przez dekady pożyczyli swojemu państwu miliardy jenów. U nas każdy Polak musiałby mieć ulokowane w obligacjach grube tysiące złotych, żeby finansować dług (potrzeby pożyczkowe netto na 2026 r. to 423 miliardy złotych, co oznacza, że każdy z 37 mln rodaków musiałby tylko na przyszły rok pożyczyć rządowi ok. 11 tys. zł). Czy ktoś z was zaryzykuje?

Rynek pracy dżunglą bez zasad

W wizji gospodarczej Brauna pracownik jest towarem, a pracodawca – panem. Program postuluje wprost „zniesienie płacy minimalnej” (s. 70).

Tak, dobrze widzicie. Żadnych gwarancji. Jeśli pracodawca uzna, że twoja praca jest warta 5 złotych za godzinę, to tyle dostaniesz. Czy wolny rynek to ureguluje i wymusi podwyżki? Zamiana minimum z obecnych ponad 50% średniego wynagrodzenia na kompletną dobrowolność oznacza drastyczne zubożenie przede wszystkim wschodniej części Polski.

Do tego dochodzi „pełna prywatyzacja pośrednictwa pracy” (s. 70) i „ograniczenie obecnej liczby państwowych instytucji kontrolnych do jednej” (s. 70). Państwowa Inspekcja Pracy? Sanepid? To przeszkody dla biznesu. W tej wizji bezpieczeństwo pracownika schodzi na dalszy plan. Liczy się zysk i „swoboda zawierania umów” (s. 69), która w praktyce oznacza dyktat silniejszego. Jak smakuje dyktat siły widzimy już w wykonaniu USA pod rządami Trumpa i Chin w podejściu do Europy („macie się nas słuchać, bo i tak nie macie przeciwko nam żadnej amunicji”; polecam w tym kontekście podcasty Ośrodka Studiów Wschodnich).

Samotna wyspa na oceanie nędzy

I wreszcie akt trzeci – geopolityka gospodarcza. Hasło „suwerenność” w wydaniu Brauna oznacza autarkię węglową. Program mówi jasno: „stanowczo sprzeciwiamy się polityce wygaszania polskiego górnictwa” i postulujemy „wypowiedzenie” Paktu Klimatycznego, jeśli nie uda się go zmienić (s. 30).

Polska gospodarka to organizm zrośnięty krwiobiegiem z Unią Europejską. 75 proc. naszego eksportu jedzie na rynki Unii. Z kolei rodzimi przewoźnicy obsługują 20 proc. unijnego transportu. W wizji Korony, gdzie wypowiadamy pakiety klimatyczne i unijne traktaty, na Odrze wyrasta mur. Nie z cegieł, ale z ceł i taryf.

Efekt? Polski eksport stanie, rujnując jeden z filarów polskiej machiny ekonomicznej. Ale Braun ma na to odpowiedź – chce budować „samodzielność ekonomiczną w odpowiadającym potrzebom bezpieczeństwa narodowego zakresie” (s. 55) i zastrzega prawo do „opuszczenia organizacji międzynarodowych” (s. 55). Polexit gospodarczy nie jest tu straszakiem, jest realną opcją zapisaną w programie.

Requiem dla polskiej gospodarki

Drodzy czytelnicy, program zawarty w dokumencie Program Konfederacji Korony Polskiej to nie jest po prostu „inny pogląd na gospodarkę”. To jest wypowiedzenie umowy społecznej, którą budowaliśmy przez dekady. W tym systemie państwo oferuje nam bony: „bon oświatowy”, „bon opiekuńczy” (s. 89), zamiast gwarantować działające szkoły i opiekę nad starszymi. „Masz bon i radź sobie sam na wolnym rynku” – zdaje się mówić Braun.

Zyskają na tym nieliczni – młodzi, zdrowi, zamożni przedsiębiorcy, dla których program przewiduje „likwidację podatku CIT” (s. 71). Cała reszta – emeryci, rodziny wielodzietne, pracownicy najemni, rolnicy, przeciętni obywatele – zostanie złożona na ołtarzu tej nowej wspaniałej ideologii, którą program nazywa „kapitalizmem ludowym” (s. 65).

Patrząc na te liczby i cytaty, widzę nie „Silne państwo minimum”, ale państwo abdykujące. Państwo, które zostawia obywatela samego w ciemnym lesie globalnej gospodarki, dając mu do ręki karabin (postulat „całkowitego zniesienia ograniczeń w posiadaniu broni” – s. 90), by bronił się sam. W starciu z chorobą, starością, źle zarządzaną firmą czy jakimkolwiek, nawet niezawinionym, kryzysem finansowym, ten karabin na nic się nie przyda.

To jest scenariusz, w którym Polska nie wstaje z kolan. Polska w tym scenariuszu upada prosto na twarz i nie ma już siły się podnieść. I obawiam się, że żadne „Szczęść Boże” tu nie pomoże.

Damian Szymański, redaktor naczelny Biznes Enter

Zdjęcie otwierające: X / @KoronaPolska

Motyw