
Najnowsze prognozy gospodarcze Komisji Europejskiej na najbliższe trzy lata rysują przed Polską scenariusz pełen paradoksów. Czeka nas okres pozornego dobrobytu: gospodarka przyspieszy, a pensje będą rosnąć. Jednak pod powierzchnią tego sukcesu narastają pierwsze pęknięcia. Brukselscy analitycy wskazują wprost: państwo zadłuża się w rekordowym tempie, a wzrost gospodarczy oparty jest na mechanizmach, które wkrótce wygasną. Żyjemy w czasach „dobrej koniunktury na kredyt”, za którą rachunek zostanie wystawiony już za dwa lata.
- Teza. Nadchodzące ożywienie gospodarcze to tylko krótki, „słomiany ogień” rozpalony przez fundusze unijne, który zgaśnie równie szybko, jak się pojawił.
- Dowód. Komisja Europejska przewiduje, że po wystrzale PKB do 3,5% w 2026 roku (szczyt wypłat z KPO), wzrost gwałtownie wyhamuje do 2,8% w 2027 roku, gdy strumień pieniędzy wyschnie.
- Efekt. Zdaniem analityków z Brukseli może czekać nas tzw. klif inwestycyjny. Gdy skończą się przelewy z Brukseli, okaże się, że polski rynek nie ma alternatywnego silnika napędzającego rozwój.
Spis treści
Najbliższa przyszłość polskiej gospodarki zapowiada się optymistycznie, ale jest to optymizm budowany na niestabilnych fundamentach. Rok 2025 upłynął nam pod znakiem konsumpcji. Dzięki wyjątkowo niskiemu bezrobociu (ok. 3 proc.) i rosnącym pensjom, w najbliższym czasie Polacy odważniej ruszą do sklepów. To właśnie nasze codzienne zakupy będą głównym silnikiem PKB, co wyraźnie widać w unijnych tabelach.
Prawdziwe przyspieszenie nadejdzie jednak rok później. W 2026 r. Polska stanie się wielkim placem budowy, zasilanym rekordowym napływem euro z Krajowego Planu Odbudowy (KPO). Firmy budowlane i technologiczne będą przeżywać żniwa.
Dziura w budżecie rośnie w błyskawicznym tempie
Problem w tym, że ten impuls jest jednorazowy. Raport Komisji Europejskiej ostrzega przed efektem nagłego odcięcia finansowania. Gdy w 2027 r. unijne fundusze wygasną, gospodarka straci impet dokładnie w momencie, gdy zaczną nas doganiać koszty życia na kredyt.
W tle zielonych słupków wzrostu tyka fiskalna bomba zegarowa. Państwo wzięło na siebie gigantyczne zobowiązania, nie mając na nie pokrycia w dochodach. Nowe świadczenia i inwestycje, w połączeniu z bezprecedensowymi wydatkami na armię, sprawiają, że budżet przestał się spinać.
Dług publiczny, który jeszcze niedawno wynosił bezpieczne 55 proc. PKB, w zaledwie trzy lata wystrzeli w okolice 70 proc. Dla rynków finansowych to sygnał alarmowy – Polska pożycza za dużo i za szybko.
Nowy podatek uderzy w 2027 r.
Co to oznacza dla przeciętnego podatnika? Z analizy Komisji wynika jasno: władza nie zamierza rezygnować z wydatków, więc poszuka pieniędzy w dochodach. W praktyce oznacza to podwyżki podatków ukrytych w cenach towarów (np. w postaci akcyzy, opłaty od napojów) oraz rygorystyczne egzekwowanie danin, m.in. poprzez obowiązkowe e-Faktury.
Na domiar złego, w 2027 r. wzrośnie ryzyko podwyższonej inflacji, choć z innej przyczyny niż dotychczas. Gdy opadnie kurz po inwestycyjnym boomie, w życie wejdzie unijny mechanizm ETS2. Pod tym technicznym skrótem kryje się rewolucja w naszych portfelach: konieczność płacenia za CO2 emitowane nie tylko przez fabryki oraz energetykę, ale też przez nasze samochody i domy.
Przełoży się to bezpośrednio na wyższe ceny paliw na stacjach oraz wzrost kosztów ogrzewania węglem i gazem. To ostatnie ma sprawić, że inflacja znów zbliży się do 4 proc. Analitycy prorokują, że ma się to stać w najmniej odpowiednim momencie – gdy gospodarka będzie łapać zadyszkę po zakończeniu unijnych dotacji.
Ignacy Zieliński, dziennikarz Biznes Enter
Źródło: Prognoza gospodarcza dla Polski Komisji Europejskiej. Zdjęcie otwierające: Kate Bezzubets / Unsplash.com
Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.