
Większość z nas wyobraża sobie, że prąd jest jak woda w kranie – po prostu płynie. Jednak dla inżynierów i handlowców energia to najbardziej wymagający towar na świecie. Musi pokonać granice państw w mgnieniu oka, a jego magazynowanie jest wciąż piekielnie trudne. Sprawdźmy zatem, jak to się dzieje, że transakcja zawarta przez algorytm zamienia się w światło w Berlinie lub Warszawie.
- Teza. Europejski handel energią to nie polityczne negocjacje „na telefon”, lecz w pełni zautomatyzowana, anonimowa giełda działająca jak system naczyń połączonych, gdzie o kierunku przepływu prądu decyduje wyłącznie rachunek ekonomiczny i różnica cen między strefami, a nie granice państwowe.
- Dowód. Skuteczność tego modelu potwierdzają dane PSE. Możliwości wymiany handlowej na polskich łączach wzrosły od 2015 r. aż dziesięciokrotnie, osiągając moc 5 GW.
- Efekt. Integracja z europejskim rynkiem pełni funkcję kluczowej polisy ubezpieczeniowej; niezależnie od bilansu handlowego (w 2024 r. Polska była importerem netto), system ten chroni krajową sieć przed blackoutami i umożliwia błyskawiczną pomoc sąsiadom.
Oto jak ustala się, gdzie ma płynąć prąd. Spis treści
W powszechnym wyobrażeniu jeśli Ukraina lub Słowacja chcą kupić prąd z Polski, dzwonią do dyrektora elektrowni w Bełchatowie i składają zamówienie. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. To nie jest sklep z półkami ani telezakupy. To gigantyczna, zautomatyzowana giełda, która działa jak „wspólny kocioł” dla całej Europy. W tym systemie elektrony nie mają paszportów, a transakcje odbywają się szybciej, niż zdążysz mrugnąć okiem.
Europa podzielona jest na strefy. Zazwyczaj pokrywają się one z granicami państw (choć są wyjątki, jak Dania czy Szwecja, które są podzielone wewnętrznie). Zasada jest jedna: cena energii w całej strefie jest jednakowa, a system szuka najtańszego rozwiązania dla wszystkich.
Kupno prądu to randka w ciemno
Międzynarodowy handel energią odbywa się na tzw. rynku spotowym. Nie jest to jednak jeden wielki worek. Gra toczy się na dwóch głównych boiskach. Pierwsze to Rynek Dnia Następnego (Day Ahead). Tutaj planuje się „rozkład jazdy” na jutro – kontrakty z dostawą na kolejne 24 godziny.
Drugie boisko to Rynek Dnia Bieżącego (Intra Day). To gra dla tych, którzy muszą reagować na bieżąco. Przykładem takie działania może być interwencja, gdy nagle dochodzi do spadku mocy w sieci i trzeba dokupić energii „na już”.
Co ciekawe, w tym systemie panuje pełna anonimowość. Handlowiec widzi tylko ceny i wolumeny, a nie flagi państw. „Kupując i sprzedając energię uczestnicy rynku nie wiedzą, kto jest po drugiej stronie. Widoczne są jedynie oferty, zatem nie wiadomo, czy jest to oferta np. farmy wiatrowej w Polsce, bloku jądrowego we Francji czy instalacji PV w Hiszpanii” – tłumaczą przedstawiciele Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE).
Skąd płynie do nas prąd? O tym decydują pieniądze
Skoro kupujący nie wie, od kogo bierze prąd, to co decyduje o jego fizycznym przepływie przez granicę? Odpowiedź jest brutalnie prosta: pieniądze. Europejska sieć energetyczna działa jak system naczyń połączonych, ale zamiast grawitacji, siłą napędową jest różnica cen między strefami.
O kierunku przepływów (import lub eksport) oraz ich wielkości decydują przede wszystkim uczestnicy rynku, kierujący się rachunkiem ekonomicznym. Oznacza to, że energia płynie ze strefy o niższej cenie do strefy o wyższej cenie – wyjaśnia PSE.
Mechanizm jest automatyczny. Jeśli wiatraki na Bałtyku kręcą się jak szalone i prąd w Polsce tanieje, a w Ukrainie czy Niemczech jest drożej – energia „sama” popłynie w tamtą stronę.
Rolą operatora (w przypadku Polski są nim PSE) nie jest ręczne sterowanie tym ruchem, ale wyznaczenie bezpiecznych limitów. Operatorzy określają tzw. zdolności przesyłowe, czyli ile prądu może bezpiecznie przepłynąć przez kable, żeby ich nie stopić. Obecnie robi się to metodą regionalną. Operator sieci kontroluje przepływ energii przez cały region, a nie tylko na jednej granicy.
Wąskie gardła i „niechciany” prąd
Przesyłanie takich ilości energii to gigantyczne wyzwanie inżynieryjne. Jeszcze dekadę temu polska sieć miała poważny problem z tzw. przepływami kołowymi. Gdy na północy Niemiec mocno wiało, ich nadmiarowy prąd wlewał się do Polski „tylnymi drzwiami”, zamiast płynąć ich sieciami na południe kraju. Wdzierająca się w ten sposób energia destabilizowała polską sieć energetyczną.
Dziś inżynierowie znaleźli na to sposób. Na granicach zamontowano potężne „zawory”, zwane fachowo przesuwnikami fazowymi. Pozwalają one blokować niechciany prąd lub wpuszczać go tylko tyle, ile jest potrzeba w danym momencie.
Dzięki nim oraz rozbudowie sieci wewnątrz kraju możliwości handlu wystrzeliły w górę. Wymiana na polskich łączach przekracza czasami 5 gigawatów (GW). Od 2015 r. ilość przesyłanej energii wzrosła 10-krotnie.
Żeby zrozumieć tę skalę: Warszawa w godzinach szczytu zużywa obecnie około 1,2-1,5 GW. Oznacza to, że przez nasze granice przepływa prąd, który w jednej chwili mógłby zasilić cztery stolice Polski jednocześnie.
Prąd płynie w imię bezpieczeństwa
Jesteśmy częścią wielkiego, europejskiego krwiobiegu energetycznego. W 2024 r. saldo wymiany Polski wyniosło 1966 GWh. Oznacza to, że więcej prądu kupiliśmy z zagranicy, niż sprzedaliśmy. To około 1 proc. całkowitego zapotrzebowania Polski na energię.
Dla przeciętnego odbiorcy ten skomplikowany łańcuch naczyń połączonych oznacza przede wszystkim bezpieczeństwo. Gdy u nas wypada duża elektrownia i brakuje mocy, system automatycznie „zasysa” ją od sąsiadów, chroniąc nas przed blackoutem. Gdy to sąsiad (jak walcząca Ukraina) jest w potrzebie, to prąd płynie w drugą stronę. Wszystko odbywa się bez gorących telefonów polityków, sterowane przez zimne algorytmy i prawa fizyki, która nie uznaje granic.
Ignacy Zieliński, dziennikarz Biznes Enter
Źródła: PSE, entsoe.eu, Electricity Maps. Zdjęcie otwierające: Alexey Demidov / Pexels
Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.