
Wojna materiałowa w Ukrainie, czyli konflikt polegający na wyniszczaniu zasobów przeciwnika, ostatecznie zakończyła erę armii defiladowych. Dziś bezpieczeństwo państwa mierzy się nie liczbą prototypów pokazywanych na targach, ale wydajnością linii montażowych zdolnych do masowej produkcji. Polska, w świetle tych doświadczeń, stoi przed technologicznym paradoksem. Mamy inżynierów zdolnych zaprojektować zaawansowane maszyny. Nie posiadamy jednak przemysłu, który potrafiłby wyprodukować je w masowej skali.
- Teza. Polska ma zaawansowane prototypy dronów, ale nasz przemysł nie jest gotowy na realia masowego konfliktu zbrojnego.
- Dowód. Krajowe moce produkcyjne wynoszą zaledwie 1600 sztuk miesięcznie, podczas gdy intensywny konflikt na Ukrainie pochłania w tym samym czasie nawet 200 tys. dronów.
- Efekt. Istnieje gigantyczna „luka wolumenowa” – w razie wybuchu wojny Polska utraciłaby zdolność operacyjną w ciągu pierwszych tygodni z powodu braku zapasów i możliwości ich szybkiego uzupełnienia. Państwo musi zmienić filozofię zakupową z punktowych zamówień na masowe kontrakty.
Polskie drony są świetne. Jednak nie ma kto ich produkować. Spis treści
Polska myśl techniczna w sektorze dual-use jest na światowym poziomie. Pojęcie to oznacza technologie podwójnego zastosowania, które pierwotnie powstały na rynek cywilny, ale mogą być skutecznie wykorzystywane przez wojsko.
Polska potrafi produkować sprzęt podwójnego zastosowania
Potwierdza to szerokie portfolio rodzimych firm, takich jak:
- WB Electronics,
- Flytronic,
- Spartaqs,
- Asseco.
W ofercie polskich inżynierów znajdują się systemy pokrywające pełne spektrum zadań bojowych. Mamy rozpoznawcze mikrodrony Spider Tube V4 pozwalające żołnierzom zaglądać do wnętrza budynków. Dysponujemy ciężkimi platformami bojowymi HUNTeR, które są bezzałogowymi pojazdami lądowymi zdolnymi do transportu rannych lub amunicji. Opracowaliśmy także systemy takie jak SkyAssist, które są projektowane specjalnie pod kątem walki w strefach A2/AD (Anti-Access/Area Denial). Są to obszary silnie bronione przez przeciwnika, gdzie standardowa łączność jest zagłuszana, a wrogie systemy uniemożliwiają swobodne manewrowanie.
Mimo tego sukcesu technologicznego sektor pozostaje karłowaty. Opiera się on głównie na małych i innowacyjnych zespołach. Firmy te nie posiadają jednak kapitału ani infrastruktury niezbędnej do przeskalowania produkcji. I tu dochodzimy do brutalnej weryfikacji potencjału.
Brutalna matematyka wojny: 1600 kontra 200 tys. dronów
Raport Polskiego Funduszu Rozwoju identyfikuje 13 kluczowych producentów i ponad 20 dojrzałych rozwiązań gotowych do wdrożenia. Wnioski płynące z dokumentu są jednak alarmujące. Bez natychmiastowej budowy fabryk nasze innowacje pozostaną jedynie w sferze technologicznych ciekawostek.
Zderzenie danych o polskim potencjale produkcyjnym z realiami frontu ukraińskiego ujawnia szokującą dysproporcję. Według ustaleń PFR łączne moce wytwórcze polskiego sektora dronów to około 1600 sztuk bezzałogowców miesięcznie. Intensywny konflikt konwencjonalny o dużej skali zużywa w tym samym czasie nawet 200 tys. dronów.
Ta ponad stukrotna różnica nazywana jest luką wolumenową. W praktyce oznacza ona, że w przypadku wybuchu konfliktu Polska utraci zdolność operacyjną w ciągu pierwszych tygodni walk. Staniemy się wówczas całkowicie zależni od dostaw zewnętrznych, które w warunkach wojny mogą zostać łatwo odcięte. Aby zasypać tę przepaść, nie wystarczą już tylko zmiany w prawie.
Legislacja to fundament, ale nie zastąpi hal produkcyjnych
Rządowa ofensywa legislacyjna z drugiej połowy roku skutecznie usunęła biurokratyczny zator, ale nie rozwiązała podstawowego problemu ekonomicznego. Ustawa wyłączająca drony z Prawa Zamówień Publicznych pod warunkiem weryfikacji poligonowej oraz powołanie Inspektoratu Wojsk Bezzałogowych to kroki niezbędne, lecz niewystarczające.
Prawo tworzy jedynie ramy działania. Bez gwarancji odbioru w postaci wieloletnich kontraktów wolumenowych żaden prywatny podmiot nie zaryzykuje budowy kosztownych hal produkcyjnych.
Kontrakt wolumenowy to umowa gwarantująca zakup olbrzymiej liczby egzemplarzy przez długi czas, co daje firmie stabilność finansową. Bez tego mechanizmu deregulacja pozostaje jedynie zapisem na papierze, a moce wytwórcze stoją w miejscu, podczas gdy świat nam ucieka.
Ucieczka do przodu albo marginalizacja
Trwanie przy obecnych i nawet udanych konstrukcjach grozi szybkim wykluczeniem technologicznym. Polskie firmy, co wynika z analizy rynku, dominują w tak zwanej „Fazie 2.0”. Są to drony sterowane radiowo przez operatora, które są podatne na zakłócenia.
Tymczasem globalny wyścig zbrojeń wkracza już w „Fazę 3.0”. Obejmuje ona pełną autonomię opartą na sztucznej inteligencji oraz rojach dronów. Rój to grupa bezzałogowców, które komunikują się między sobą i podejmują decyzje bez udziału człowieka.
Jeśli strumień publicznych pieniędzy nie zostanie przekierowany na rozwój oprogramowania i algorytmów, polska armia obudzi się z magazynami pełnymi przestarzałego sprzętu. Takie drony spadną z nieba natychmiast po włączeniu przez wroga pierwszego systemu walki radioelektronicznej służącego do zagłuszania sygnału. Sytuacja polskiego sektora dronowego wymaga natychmiastowej zmiany filozofii zakupowej państwa.
Po pierwsze, rząd musi przejść od punktowych zakupów do masowych zamówień, które wymuszą na firmach budowę fabryk. Po drugie, finansowanie publiczne (poprzez NCBR czy PFR) powinno priorytetowo traktować projekty związane ze sztuczną inteligencją, abyśmy nie przegrali wojny technologicznej, zanim ta się w ogóle rozpocznie.
Polska ma potencjał, by stać się dronową potęgą regionu, ale okno czasowe na jego wykorzystanie właśnie się zamyka.
Ignacy Zieliński, dziennikarz Biznes Enter
Źródło: PRF. Zdjęcie otwierające: Jared Brashier / Unsplash.com
Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.